Markowskie bociany

01 wrz 2023
Maria Elżbieta Szulikowska
 

Markowskie bociany

Przywilej miało zawsze najmłodsze dziecko, gdyż to jemu przede wszystkim należało się miejsce na rękach taty, a czasem i dwoje się tam zmieściło. Jakże miło wyglądała ta sielanka, piękna, czysta, rodzinna sielanka

Wszystko ma swój czas i na wszystko pod słońcem jest wyznaczona godzina… A ten koniec zbliżał się milowymi krokami. Nie tylko dlatego, że trwała wojna, lecz bardziej to okoliczność samarytańskiej przysługi każdego dnia narażała rodzinę na zapowiedziane obwieszczeniem kary. Józef z żoną długie nocne godziny spędzali na rozmowie o przyszłości, ale za każdym razem swoje lęki i obawy zawierzali Bogu w modlitwie różańcowej. Jak refren piosenki powracała ku nim i przesuwała się przed oczami serca jedna, ewangeliczna przypowieść o Miłosiernym Samarytaninie. Był to dla nich koronny argument, że słuszność jest po ich stronie, po stronie miłości Boga i bliźniego… Tak wiele razy czytali wspólnie ten fragment Ewangelii, że znali na pamięć podkreśloną na czerwono perykopę, z dopiskiem nowego, swojego FIAT, które dla nich jest bezwarunkowym TAK… bowiem w tej konkretnej sytuacji każda noc – mogła być ostatnia, każdy dzień – bez zachodu słońca, a godziny – wszystkie policzone… Pan Jezus powiedział: nie znacie dnia ani godziny

***

Wreszcie nadeszła chwila, której się obawiali i na którą podświadomie czekali…

Noc z 23 na 24 marca 1944 roku żywo przypominała wydarzenia, jakie rozegrały się w Jerozolimie między Wieczernikiem a Kalwarią. Podobnie jak zdrada Judasza zmobilizowała Uczonych w Piśmie i Sanhedryn do działania, tak działo się w Markowej. Był już służalczy donos, czyli ewidentna zdrada, że Ulmowie przechowują u siebie Żydów… To wystarczyło, żeby w niedalekim Łańcucie rozpoczęto nocne przygotowania do akcji. Po północy w kierunku domu Ulmów wyruszyła ekipa posterunkowych, składająca się z żandarmów i granatowych policjantów, usadowionych na czterech gospodarskich wozach. Zaczął się piątek i jak na ironię losu była to wigilia Uroczystości Zwiastowania Pańskiego – dnia zwiastującego wcielenie Słowa Bożego, który miał być ostatnim dla Rodziny Ulmów…

Przed świtem dom, w którym snem sprawiedliwego spali Żydzi i ukrywający ich Polacy, został dokładnie otoczony… Domownicy, zaatakowani nocą przez niemieckich oprawców, zostali strzałami zerwani ze snu, błyskawicznie oprzytomnieli. Niemcy strzelając w kierunku strychu, zabili dwóch synów Goldmana, gdy ci jeszcze spali. Rozległy się przeraźliwe krzyki przerażonych kobiet, które mieszały się z oddawanymi strzałami. Niemcy bez skrupułów zabijali kobiety i pozostałych Żydów. Ściany domu spływały krwią, a przejmujące ludzkie krzyki cichły za kolejnym strzałem.

Po wymordowaniu Żydów żandarmi wezwali furmanów, by patrzyli na egzekucję takich, którzy pomagają Żydom… Widzieli więc, jak Niemcy z domu wyprowadzali, a raczej wyciągnęli męża i żonę. Za nimi słychać było krzyk zrozpaczonych i przerażonych dzieci. W lnianej nocnej tunice, popychany i bity Józef Ulma ostatni raz przestąpił próg własnego domu, zaczynając swoją nieodłączną modlitwę Pater noster… przerywaną teraz groźnymi okrzykami Niemców. Dobrze, że dzieje się to pod osłoną wstającego dnia, pomyślał, nie będę mógł dokładnie widzieć ich twarzy. Tylko groźna tonacja głosu oprawców mówiła właściwie wszystko…

Za plecami Józefa zostawała ziemska przeszłość. Wiktoria szła obok w otoczeniu żandarma i policjanta. Wyraźnie dostrzegł, że jego żona zwijała się w bólach porodowych, które w tej właśnie chwili przyszły na brzemienną niewiastę… Wygląda, jakby ich Beniaminek chciał uciec przed złym i okrutnym losem. Lecz w tej godzinie dziejów, ani jego mama nie mogła absolutnie nic uczynić, by nowe życie wziąć w ramiona, ani tato… Na jej twarzy malował się niewyobrażalny ból matczynego serca. Życie i śmierć zjawiały się jednocześnie i tak niefortunnie, że jedno drugiemu nic dać, ani nic wziąć nie było w stanie. Wiktoria poruszała się z trudem, oczekiwała, nie zdając sobie dokładnie sprawy, na co bardziej, czy na pierwszy krzyk dziecka, czy na strzał oprawcy. Rozdarte bólem serce matki zagłuszało oba dźwięki…

W oddali słychać krzyk i płacz coraz bardziej zrozpaczonych dzieci. Ojcowskie serce gorzko westchnęło: Boże, miej ich w swojej opiece, albo zabierz nas razem do swojego Królestwa… W pamięci ostatni raz pojawiły mu się obrazy twarzyczek najbliższych na świecie, ukochanych dzieci. A teraz on, ich ojciec, nie jest w stanie i nie może już nic dla nich zrobić…

Spojrzał w zachmurzone niebo – ale Ten, który jest w niebie – wszystko może…

Popychany kolbą karabinu szedł przed siebie boso, spokojnie, noga za nogą, po tej ziemi, którą zawsze miłował, która była jego radością, nadzieją i matką. Wszystko tonęło we mgle, jakby sam Pan Bóg chciał zasłonić przed światem dramat tej nocy, rodziny, podwórka… Z domu nadal dobiegał płacz samotnych, wystraszonych dzieci, a tuż za nim jakieś głuche odgłosy funkcjonariuszy i żandarmów na posterunku.

Nagle został zatrzymany. Gdy podniósł głowę, zobaczył przed sobą człowieka, który mierzył do niego z broni…

Ojcze, nadeszła moja godzina… wspomniał słowa Pana Jezusa.

Ostatnia chwila… nic więcej nie zdążył nawet pomyśleć…

Padł strzał… zabolało mocno i zapiekło… jedynie z głębi serca popłynęły jeszcze w niebo ostatnie słowa: bądź wola Twoja

Po nich Józef Ulma upadł na ziemię, a w sekundzie, która zdawała się trwać wieczność, poczuł na ustach słony smak ciepłej krwi…

Nastała chwila ciemności, potem jego oczy olśniła jasność…

Ojcze! – błysnęła mu ostatnia myśl – jestem…

Wiktoria widziała i słyszała strzał wymierzony w jej umiłowanego Józefa, chciała mu pomóc, ale zanim zdążyła lekko schylić głowę, żandarm znowu strzelił. Pociemniało jej w oczach, a równocześnie, dziwnie odpłynął od niej gdzieś daleko niewyobrażalny ból i strach. Poczuła się wolna wolnością, jakiej nigdy nie znała… upadła blisko męża z ostatnią swoją modlitwą życia: teraz i w godzinę śmierci naszej

Niebawem na progu wieczności zjawiły się wszystkie Dzieci… może tylko w nieco innej kolejności niż pojawiały się na świecie. Beniaminek był pierwszy… dokładnie tak, jak ongiś zapowiadał Pan Jezus, że ostatni będą pierwszymi…

***

z książki Markowskie bociany

 

Warto odwiedzić