Trzemeszno św. Wojciecha

11 lut 2017
Jan Gać
 

Z Gniezna do Trzemeszna można przejść pieszo w jeden dzień, do czego zachęca przeurocza okolica. W większej już liczbie pojawiają się tam ciche, krystalicznie czyste jeziorka, towarzyszą im lekkie wzgórza morenowe, owoc pracy ustępującego przed tysiącleciami lodowca.

Rzeźbił on głęboko powierzchnię gruntu, by i nam nie było przykro, że tylko Finowie i Szwedzi mogą chełpić się urodą polodowcowego krajobrazu. Gall Anonim, z którego Kroniką Polską nie rozstaję się podczas podróży po obszarach, gdzie przed wiekami wykuwała swój niezawisły byt chrześcijańska Polska, też był zachwycony malowniczością i dobrodziejstwami ziemi, która go przygarnęła: kraj, gdzie powietrze zdrowe, rola żyzna, las miodopłynny, wody rybne, rycerze wojowniczy, wieśniacy pracowici, konie wytrzymałe, woły chętne do orki, krowy mleczne, owce wełniste.

Trzemeszno to prastary gród, a zatem jakieś ślady romanizmu powinny były być tam jeszcze widoczne. Sam Bolesław Krzywousty ufundował kamienny kościół i oddał go w opiekę kanonikom reguły św. Augustyna, a wszystko to w akcie ekspiacji za oślepienie i spowodowanie śmierci swego przyrodniego brata, Zbigniewa. Niestety, starodawny klasztor nie obronił się przed pożarami, a w końcu i agresywną inwazją baroku. Żyjący w XVIII w. opat Michał Kosmowski, prawie że wzniósł od podstaw nowy kościół na miejscu starszego, odwoławszy się do triumfalnego baroku, pozostawiając w jego korpusie znikome ślady romańskiej i gotyckiej świątyni. W 1791 r. powierzył go w opiekę Matce Bożej Wniebowziętej i Michałowi Archaniołowi.

Kiedy przekracza się próg kościoła, rodzi się wątpliwość, czy znajdujemy się na właściwym miejscu, na piastowskim szlaku? Dostojeństwo, świeżość, biel ścian, przy nich pilastry zwieńczone buchającymi od ślimacznic i kwiatonów kapitelami, mnogość okien, z których spływa obfitość światła, barwne sklepienia ze scenami biblijnymi. I ta gigantyczna kopuła! Przecież to Rzym! W podobnym duchu utrzymany jest rzymski barok. A tu, w niewielkim Trzemesznie takie cudo? Jeden z ostatnich egzemplarzy przechodzącego już w architektoniczny niebyt radosnego stylu kontrreformacji.

Niemcy podczas wojny sprofanowali tę dostojną świątynię, zamieniając ją na skład kożuchów, wojskowych mundurów i butów. Na wychodnym z Trzemeszna w styczniu 1945 r. zdążyli jeszcze podpalić kościół. Pożar był tak gwałtowny, iż od wysokiej temperatury stopiły się nawet cegły w ścianach, co po wojnie, w trakcie jego odbudowy, pozwoliło na odkrycie zamurowanych w XVIII w. romańskich kolumn i innych detali. Co więcej, pod mensą głównego ołtarza, wysuniętego z prezbiterium ku nawie, w przeszklonym sarkofagu spoczywa współczesna figura św. Wojciecha w szatach liturgicznych. W XV w., kiedy po pożarze miasta kościół odbudowano w stylu gotyckim, naturalnej wielkości odkuta w kamieniu figura świętego znajdowała się w obrębie konfesji w formie baldachimu wspartego na czterech kolumnach nad ołtarzem w nawiązaniu do wczesnochrześcijańskich martyriów.

Wedle bardzo wczesnej tradycji zwłoki zamordowanego w 997 r. przez Prusów Wojciecha, wykupione na wagę złota przez Bolesława Chrobrego, w drodze do Gniezna miały spocząć na jakiś czas nie gdzie indziej, jak właśnie w Trzemesznie, w kościele ponoć fundowanym przez samego biskupa. To na miejscu tegoż kościółka z X w., jeśli w ogóle takowy mógł tam istnieć, miał Bolesław Krzywousty postawić ponad wiek później własną świątynię. Tradycja łączenia św. Wojciecha z Trzemesznem musi mieć mocne podstawy historyczne, skoro jego postać od samego początku pojawia się w herbie miasta i z powodu jego tam obecności przez wieki pielgrzymowali do relikwii liczni pątnicy, w tym niektórzy nasi monarchowie. Gall Anonim sugeruje przy okazji pokutniczego żywota Bolesława Krzywoustego, jak ów władca, po powrocie z pokutnej pielgrzymki na Węgry, udał się właśnie do grobu św. Wojciecha, podpowiadając nam, że ów grób znajdował się podówczas w jakimś klasztorze, a nie w biskupim mieście, którym od początku dla Polski obok Poznania było Gniezno. Takie słowa pisze kronikarz: Bolesław wytrwał w tym samym zamiarze pielgrzymowania aż do chwili przybycia do grobu św. Wojciecha męczennika, gdzie miał obchodzić uroczystość Wielkiejnocy. A im bardziej z dniem każdym zbliżał się do klasztoru świętego męczennika, tym pobożniej wśród łez i modlitw wędrował boso. I właśnie ta pielgrzymka miała zaowocować wzniesieniem w Trzemesznie okazałej bazyliki z kamienia na miejscu skromniejszego kościółka przy istniejącym już klasztorze zapewne konstrukcji drewnianej.

W sprawie prochów św. Wojciecha odwołajmy się raz jeszcze do Galla Anonima, który przywołuje nam okoliczności najazdu na Wielkopolskę Brzetysława z Czech w 1039 r.: W końcu zaś zarówno od obcych, jak i od własnych mieszkańców Polska doznała takiego spustoszenia, że w zupełności niemal obraną została z bogactw i ludzi. Wtedy to Czesi zniszczyli Gniezno i Poznań i zabrali ciało św. Wojciecha. (…) A wspomniane miasta tak długo pozostały w opuszczeniu, że w kościele św. Wojciecha męczennika i św. Piotra Apostoła dzikie zwierzęta założyły swe legowiska.

Można przypuszczać, że grabiąc i paląc Gniezno i Poznań, książę czeski zaspokoił już tym aktem wandalizmu swą chciwość i oszczędził położone nieco na uboczu od tych miast Trzemeszno, przez co mogła zachować się w granicach Polski jakaś przeoczona przezeń cząstka relikwii św. Wojciecha. Bo tylko dla zagrabienia relikwii męczennika rodem z Pragi podjął on łupieżczą wyprawę na oba miasta polskich biskupów. Polska bowiem nie posiadała podówczas tak wielkiego i powszechnie uznawanego świętego, a miasto bez relikwii w wiekach średnich nie liczyło się na mapie chrześcijańskiej Europy.

 

Warto odwiedzić