Orszak Trzech Króli

05 sty 2015
Mikołaj Świerad
 

– Prędzej, Bartek, spóźnimy się – powiedział tata. Włożył ramię w drugi rękaw zimowego płaszcza i idąc, zaczął zapinać guziki. Zamykane auto zamrugało kierunkowskazami na pożegnanie. Dominik oraz mamusia z Kają szli tymczasem powoli tam, gdzie gęstniał tłum. Lada chwila z głównego placu miasta miał ruszyć doroczny Orszak Trzech Króli.

Choć istniały też dawniej, orszaki nie były tak popularne, zapewne dlatego, że kilka lat temu 6 stycznia szło się normalnie do szkoły i pracy – tak tłumaczył tato. Teraz był to dzień wolny.

Gdy rodzice zaproponowali, by pojechać na taki pochód, Kaja i Dominik bardzo się ucieszyli; nigdy wcześniej nie brali udziału w podobnym wydarzeniu. Tylko Bartek miał kwaśną minę i nieco się ociągał. Po południu był umówiony z chłopakami na kolędowanie po okolicy.

– Dobrze, jednak najpierw weźmiemy udział w orszaku – oznajmiła mama.

I oto barwny korowód ruszył. Tata wziął Kaję na barana, aby lepiej widziała, a Dominik pożałował, iż to nie on jest najmłodszy z całej trójki rodzeństwa. Jak wiele innych osób, na głowach mieli złote, papierowe korony – nabyli je przed chwilą, każda stanowiła cegiełkę na akcję charytatywną. Chłopiec zdziwił się, że jest tak dużo uczestników. Zaskoczyła go również liczba atrakcji towarzyszących pochodowi. Były osoby przebrane za rycerzy, ktoś wystąpił w stroju ludowym, skrzydlate anioły stoczyły bitwę z diabłami. Głośno śpiewano kolędy, nie zabrakło żywej szopki. Kai najbardziej spodobali się trzej królowie – ich charakterystyczne, barwne szaty widoczne były dobrze nawet z daleka. W tłumie mignęła czasami znajoma twarz. Tacie pomachał kolega z pracy, mama widziała sąsiadkę. Nawet starszy brat wpadł na koleżankę z klasy i Dominik mógłby przysiąc, że Bartek lekko się zarumienił, odpowiadając jej „cześć”.

– Wiecie, czym jest orszak? – spytał tata w drodze powrotnej.

– Są na przykład orszaki królewskie – odparła dziewczynka.

– Orszak, to inaczej świta – dodał Bartek.

– Zgadza się. Asysta, ludzie, którzy towarzyszą komuś albo czemuś, musi to być uroczyste wydarzenie. My byliśmy dziś w świcie trzech króli idących oddać hołd narodzonemu Jezusowi. Zauważyliście, iż orszak dociera na koniec do stajenki?

– A dlaczego jeden król ma czarną twarz? – dopytywała się Kaja.

– Dlatego, że był z Afryki. Według tradycji każdy z królów symbolizuje inny kontynent. Czarnoskóry Kacper, ten, który ofiarował małemu Jezusowi mirrę, to Afrykanin. Melchior pochodził z Europy, zaś niosący w darze kadzidło Baltazar był monarchą azjatyckim. Wszystkich do miejsca narodzin Chrystusa przywiodła betlejemska gwiazda. Tam właśnie dochodzi do Objawienia, czyli ukazania się Boga człowiekowi w ludzkiej postaci, stąd nazwa: święto Objawienia Pańskiego, zwane potocznie Trzema Królami. Podczas Mszy święci się wodę, kadzidło oraz kredę. Pamiętacie, to niezbędne przedmioty w trakcie wizyty duszpasterskiej.

– I stąd tą kredą na drzwiach pisze się K+M+B? – spytał Dominik – Od imion trzech króli?

– Też tak sądziłem – wyjaśnił tato – Ale jest inaczej. To skrót łacińskiej sentencji „Chryste błogosław temu domowi”.

Po obiedzie siostra zabrała się za rysowanie. Łatwo było się domyślić, że rysuje trzech mędrców. Bartek popędził na spotkanie z chłopakami. Dominik rozłożył samochodziki i bawił się nimi. Kiedy rysowanie i autka się znudziły, rodzice pokazali dzieciom album z obrazami słynnych malarzy, wśród nich dzieło Rubensa pt. „Pokłon Trzech Króli”.

Starszy brat wrócił dopiero wieczorem. Śmiesznie przebrany i bardzo uśmiechnięty.

– Czy to z powodu szczodraków, jakimi was obdarowano? – zapytał tata.

– Nie. Jestem zadowolony, bo ludzie wskazywali na mnie, jako na tego, który najlepiej śpiewa. Lepiej mi się kolędowało, gdyż rozśpiewaliśmy się na orszaku.

 

Przeczytaj także

Warto odwiedzić