Historyczna schizofrenia

05 wrz 2012
Filip Musiał
 

Od wielu miesięcy nie ustają protesty – także głodowe – przeciwko zmianom w programie nauczania, które w znaczący sposób ograniczają liczbę godzin historii w liceach. Uczniowie rozpoczynający w nich naukę będą się uczyć dziejów ojczystych i powszechnych tylko w pierwszej klasie – jeśli nie wybiorą profilu humanistycznego. W pozostałych – w osobliwie skonstruowanych blokach tematycznych – będą mogli poznać wybrane wątki z historii dawnej i najnowszej.

 

Między kuricą a orłem w koronie

Stary program wymagał zmiany. W bardzo wielu szkołach – a może nawet w większości – uczniowie klas maturalnych kończyli kurs na wydarzeniach II wojny światowej. Ostatnie kilkadziesiąt lat historii Polski, niezwykle ważne dla zrozumienia wielu współczesnych zjawisk i procesów społecznych i politycznych, pozostawało dla nich białą kartą. Tę niezapisaną przez szkołę przestrzeń wypełniać mogła chociażby państwowa tradycja. Ale tu mamy problem. Państwo polskie nie wie, do jakiej tradycji ma się odwoływać. W sferze symbolicznej bowiem nie dokonano jasnego zerwania z totalitarną przeszłością, wolna Rzeczpospolita nie potrafi dobitnie zamanifestować, że komunistycznego niby-państwa, elementu sowieckiego imperium zewnętrznego nie uznaje za element swojej tradycji. Co więcej, w wielu sytuacjach wciąż przyjmuje nie tylko reżimową, ale wręcz sowiecką interpretację najnowszych dziejów polskich. Wciąż, na przykład w styczniu, w wielu miastach obchodzona jest rocznica „wyzwolenia” Polski przez Armię Czerwoną, a pod pomnikami krasnoarmiejców składane są kwiaty. Jest to równoznaczne z przyjęciem, że punktem odniesienia są dla nas nie legalne władze polskie, które przez tę, czczoną nadal przez naszych urzędników, Armię Czerwoną oraz postępujące za nią wojska NKWD były zwalczane, ale interes Stalina. To Sowieci i zainstalowana przez nich nad Wisłą uzurpatorska administracja twierdzili, że Rzeczpospolita została wyzwolona. Z punktu widzenia władz polskich została ona przez krasnoarmiejców podbita: odebrano jej połowę przedwojennego terytorium, aresztowano władze cywilne i wojskowe, rozbito struktury Polskiego Państwa Podziemnego, a jego liderów wywieziono do Moskwy i skazano tam w propagandowym procesie.

 

„Ludowa” wydmuszka

Oderwanie się od mitu „wyzwolenia” jest jednak niezmiernie trudne. Oznaczałoby konieczność uznania – kwestii z historycznego punktu widzenia oczywistej – że „ludowa” Polska była tworem nielegalnym, a jej uzurpatorskie władze zostały narzucone przez ościenne mocarstwo. Ta oczywistość rodzi jednak polityczny problem, bowiem w dziejach „ludowej” Polski nie ma momentu jej legitymizacji.

Nie można za nią przyjąć momentu uznania Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej na arenie międzynarodowej. Jego powołanie bowiem odbyło się z pogwałceniem porządku prawnego i konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej, co więcej, można je także – zgodnie z praktyką prawa międzynarodowego – potraktować jako tzw. uznanie przedwczesne, bo na terenie pojałtańskiej Polski wciąż działały jeszcze agendy Polskiego Państwa Podziemnego, a na uchodźstwie funkcjonował rząd i Prezydent RP. Regularnie fałszowane w PRL wybory także nie dają podstaw do uznania tego tworu za legalny. Paradoksalnie zalegalizowano go dopiero ex post, po 1989 r., odwołując się do dorobku i spuścizny totalitarnego państwa. A można było pójść drogą wyznaczoną przez Litwinow, którzy odrzucili spuściznę z czasów istnienia w ramach sowieckiej republiki – jednocześnie z przyczyn utylitarnych zachowując w mocy część zobowiązań prawnych z tamtych lat.

 

Bohaterowie i namiestnicy Kremla

Współczesna Polska ma znaczący problem z symboliką. Byli komunistyczni dygnitarze są pełnoprawnymi uczestnikami życia publicznego – biorą udział w uroczystościach państwowych. W Warszawie trwa remont pomnika polsko-radzieckiego braterstwa broni – ulokowanego na placu Wileńskim. Jego wymowa nie ogranicza się jednak tylko do wspólnej walki z niemieckim okupantem, ale zdaje się świadczyć, że Polacy wspólnie z Sowietami uczestniczyli w niszczeniu swoich legalnych władz i instalowaniu komunistycznej wydmuszki. Remont tego pomnika wzbudza emocje. Jak bowiem pogodzić w jednym mieście pomnik dla tych, którzy Polskę podbijali, i tych, którzy o jej niepodległość walczyli? A nieopodal Sejmu stoi monumentalny pomnik Polskiego Państwa Podziemnego i Armii Krajowej.

Mimo obniżenia emerytur funkcjonariuszy komunistycznego aparatu represji, pobierają oni wciąż od państwa wielokrotnie wyższe świadczenia od osób, które represjonowali. Co więcej, obniżenie świadczeń nie dotknęło wysokich funkcjonariuszy partyjnych i rządowych, których narzędziem byli esbecy.

Państwo polskie nie potrafi w praktyce rozstrzygnąć, co uznaje za swoją tradycję. Rozwikłanie tego dylematu jest możliwe tylko poprzez edukację historyczną, z nadzieją, że dobrze wykształcone młode pokolenia – nieskażone peerelowską propagandą – przywrócą właściwą miarę rzeczy. Zlikwidują państwową schizofrenię.

 

Ograniczenie nauczania historii przekreśla te nadzieje. Najmłodsze pokolenie nie będzie w stanie rozróżnić celów, jakie przyświecały gen. Augustowi Emilowi Fieldorfowi „Nilowi” od tych, którym hołdował Bolesław Bierut. Nie zrozumie, dlaczego szef komunistycznej bezpieki, której funkcjonariusze zamordowali błogosławionego ks. Jerzego Popiełuszkę, jest w wolnej Polsce tytułowany „człowiekiem honoru”. Albo co gorsza uzna, że nie ma w tym nic niestosownego, w końcu każdy ma własną prawdę, każdy ma własną pamięć, a historia to przedmiot nikomu niepotrzebny. Wybierzmy przyszłość.

 

Warto odwiedzić